Przejdź do głównej zawartości

4. Ty wiesz ile on ma lat?

Głośna muzyka. Pełno alkoholu, ludzi i dymu wylatującego z ich płuc. Dużo kobiet w miniówkach, mężczyzn w niby ładnych koszulach, wsuniętych w spodnie. A pośród nich siedemnastolatek w bluzie i podartych rurkach. Tak. O mnie mowa.
Wszyscy byli minimum dziesięć lat starsi, a ja czułem się jak zagubione dziecko, które zamiast do szkoły trafiło na dyskotekę. Ale nieważne. Pozbierajmy fakty do kupy.
Rozpaczający nad przełożeniem przez Fieldsa korepetycji na następny tydzień, zgodziłem się na przyjście do Lindsay, mojej kuzynki, na urodziny. W niedzielę (kto normalny tak robi?). Postanowiłem więc nic nie pić, jeśli nadarzy mi się taka okazja. Mimo mojego braku silnej woli do tej pory udawało mi się odmawiać alkoholu.
W ten sposób wylądowałem sam na kanapie ze szklanką soku pomarańczowego w dłoni. Wszyscy w najlepsze się bawili, a ja nie miałem do tego najmniejszej ochoty. Tak po prostu. To nie był mój dzień i najchętniej przesiedziałbym go w domu, gdyby nie to, że jest tam Peter. Po wczorajszej sprzeczce z nim, w nocy uciekłem do cioci Marry. Dziś nad ranem przyjechała do niej Lindsay zostawić dzieciaki i przy okazji zaciągnęła mnie do siebie na "małą imprezę". 
Po dłuższej chwili bezczynnego siedzenia, stwierdziłem, że nie ma sensu tutaj siedzieć i się męczyć. Wstałem i odłożyłem na ławę szklankę. Wolnym krokiem zacząłem iść przed siebie, rozglądając się na boki. Chciałem ją znaleźć, żeby się pożegnać.
– Lynn! – odezwałem się, gdy ją w końcu wychwyciłem. 
– No co tam? – Spojrzała na mnie.
– Trochę źle się czuję, chyba będę się zbierać – oznajmiłem, a kobieta od razu przyłożyła do mojej głowy i polików dłonie, robiąc zmartwioną minę. – Nie, nie, nie jestem chory. – Złapałem jej nadgarstki i zdjąłem dłonie ze swojej twarzy. 
– A co ci jest? – Ciekawe czy ta opiekuńczość spowodowana jest posiadaniem dzieci, czy udawaniem? 
– Niedobrze mi i wolałbym się położyć.
 Dobra, zadzwonić do mojej czy twojej mamy? – zapytała. Pewnie dobrze wiedziała z jakiego powodu znalazłem się u cioci.
– Twojej – odpowiedziałem i poszedłem za nią do przedpokoju, w którym było troszkę ciszej i nie kręciło się pełno ludzi. 
Oparłem się ramieniem o ścianę i obserwowałem ją jak wyciąga telefon, i szuka kontaktu swojej mamy. Trwało to zaledwie kilka sekund. I w ciągu tych kilku sekund zdążyłem zmienić zdanie. Bo go zauważyłem. Moje serce zaczęło bić szybciej, a ciało od razu oderwało się od ściany.
– Albo nie, nie dzwoń. Zostanę jeszcze trochę. – Pokiwałem głową na potwierdzenie swoich słów. – Jakoś wytrzymam.
Lindsay uniosła zdumiona brew i schowała do kieszeni telefon. 
– Kogo tam wyhaczyłeś? – Uśmiechnęła się szeroko. 
– Nie ważne. Po prostu trzymaj kciuki – powiedziałem euforycznym głosem, mijając ją. 
Wszedłem na nowo do salonu i rozejrzałem się. W momencie, gdy dostrzegłem Fieldsa, jego spojrzenie również padło na mnie. Uniosłem kąciki ust i doszedłem do kanapy, na której usadziłem swój tyłek. Nie musiałem długo czekać. Mężczyzna od razu skierował się w moją stronę, jakby dobrze wiedział, że to dla niego tutaj wróciłem. Bez obaw mogłem stwierdzić, że on też może coś do mnie czuć. Może czuć nawet tylko pociąg seksualny, mi to nie przeszkadza! No, tak jakby... Zlustrowałem jego ciało wzrokiem, kiedy się do mnie zbliżał. Miał na sobie białą koszulę, idealnie podkreślającą jego sylwetkę i zwyczajne czarne spodnie. Ale nie wyglądał jak inni. Wyróżniał się. Nie tyle ubiorem, co urodą. Nie potrafiłem dokładnie określić skąd pochodzi, ale zdecydowanie nie stąd. Wygląda na Europejczyka z południowej części tego kontynentu. 
– Cześć, Alex. – Przywitał się ze mną,  jak tylko usiadł obok. 
– Dobry wieczór, profesorze – odpowiedziałem, przywierając plecami do oparcia kanapy.
– Daj spokój, nie jesteśmy w szkole. – Westchnął i przeczesał swoje włosy. – Co tutaj robisz? Jutro idziesz do szkoły. – Czy on próbuje grać wzorowego wychowawcę-rodzica?
– O to samo mogę spytać pana. 
– Przyjaźnię się z Lindsay, wypadało przyjść. – Cholera. 
– Lynn jest moją kuzynką. 
– Poważnie? – Wbił we mnie wzrok, a ja skinąłem głową. – Pani Marry jest twoją ciotką? 
Ponownie potwierdziłem jego pytanie kiwnięciem głowy i zmarszczyłem zmartwiony brwi. Jeśli to przyjaciel Lynn, zna moją ciocię, to może znać też moją mamę i mnie. Przez kilka lat mieszkaliśmy razem z nimi, a Fields na dziewięćdziesiąt procent mógł się tam pojawiać, prawda? Jeśli tak jest, to oni wszyscy dobrze wiedzą kim jest, jaki jest i ile ma lat. Z jednej strony może mi to pomóc, a z drugiej poważnie zaszkodzić. Mogą mieć coś przeciwko, zważając na to, że jest pewnie dużo ode mnie starszy i pracuje w takim, a nie innym zawodzie. Poza tym patrząc na prawo, to on może mieć większe kłopoty niż ja. Ale patrząc pozytywnie, mogę się dowiedzieć kilku przydatnych rzeczy. Na przykład mogę upewnić się, czy na pewno pociągają go siusiaki, albo jaki jest ogólnie. Chociaż obu rzeczy wolę dowiedzieć się poprzez kontakt z nim, to warto byłoby się dopytać, ażeby nie było przypału. 
– Nie lubiłem cię – powiedział po dłuższej chwili milczenia, czym wprawił mnie w osłupienie.
– Słucham? 
– Jako dzieciaka. Nie lubiłem cię. – Nadal patrzyłem pytającym wzrokiem, a on w końcu postanowił mi to sprostować. – Razem z Lindsay cię pilnowaliśmy. Byłeś takim małym wkurzającym brzdącem. – Och. Czyli jednak mnie zna.
– A mama mówiła, że byłem spokojnym dzieckiem. – Próbowałem pociągnąć rozmowę, mimo, że czułem się, jakbym rozmawiał z wujkiem, którego nie widziałem długi czas. A wszyscy dobrze wiemy, jakie to męczące.
– Oj, tak. Byłeś spokojny, jak wszyscy patrzyli. – Uśmiechnął się, siadając przodem do mnie. – Przy mnie zamieniałeś się w małego diabełka. 
Okej, ta rozmowa zbiegła na głupi temat. Czułem się przez niego jak to małe dziecko o którym mówił. Odwróciłem zawstydzony i zażenowany głowę w stronę tańczących ludzi, nie odpowiadając mu żadnym słowem. W polu mojego widzenia, zauważyłem, że dość mocno się do mnie zbliżył i oparł rękę obok mojej głowy. Nie chciałem dziś poruszać tematu dzieciństwa, bo mimo, że było szczęśliwe, automatycznie wracała do mnie śmierć dziadków, a potem taty. Myślę o nich prawie codziennie i mimo, że rana jest stosunkowo stara, ból jest podobny. Chyba dotarło do niego, że nie chcę o tym rozmawiać, bo zmienił temat. Co prawda nadal trochę nawiązywał do lat młodości, ale był bardziej... przyjemny? 
– Ciekawe czy tak zostało po dzień dzisiejszy? – Wymruczał, a ja czułem jakby motylków w moim brzuchu było coraz więcej i się tam nie mieściły. 
– Tego musi się pan sam przekonać. – Spojrzałem na niego z uśmiechem. 
Poczułem jak jego palce przeczesują dotykają moich włosów, a ciało jeszcze bardziej zbliża do mnie. Coraz bardziej czułem jego słodki zapach. Zawsze ten sam. Te same męskie perfumy, które mógłbym wąchać cały Boski dzień. Miałem wrażenie, że zaraz mnie pocałuje, ale tak szybko jak ono przyszło, tak odeszło. 
– Chris! – Usłyszałem krzyk Lynn. Położyła rękę na klatce piersiowej Fieldsa i odsunęła go ode mnie, wpychając się między nas. – Bosz, kochanie, jesteś pijany. 
– Nie przesadzaj... 
– Tak, tak, może już lepiej wróć do domu. – Przerwała mu i przeniosła wzrok na mnie. – A ty nie masz czasem nauki? Zadzwonię po mamę, żeby po ciebie przyjechała. 
– Lindsay, nie przesadzaj... – Ponowił próbę, ale kobieta ponownie się wtrąciła.
– Ty wiesz ile on ma lat? Zdecydowanie ta wódka do łba ci się dostała – powiedziała uniesionym głosem, a mnie złapała za ramię i wstała, ciągnąc mnie za sobą. 
Spiny Lynn zakończyły się na wyprowadzeniu mnie z domu do samochodu cioci. W ciągu tych kilku minut zdążyła powtórzyć mi milion razy, że on mógłby być moim ojcem, że jest starszy i żebym wybił sobie go z głowy. Za każdym razem przewracałem oczami, no bo co wiek ma do prawdziwej miłości? To tylko głupia liczba. Niedługo będę pełnoletni, skończę szkołę i będę mógł być z nim legalnie, prawda? I swoją drogą – mam w dupie, czy on jest jej przyjacielem, czy nie. 
W czasie jazdy ciocia dopytywała mnie o moje samopoczucie. Lindsay powiedziała jej, że źle się czuję, a jedynym powodem przez który czułem się źle, była ona sama. Zepsuła mi wieczór, który mógł zostać jeszcze uratowany przez Fieldsa. Dlatego opowiedziałem cioci, co się dokładnie stało. Wraz z tym, że chyba zakochałem się w starszym mężczyźnie, a Lynn ewidentnie się temu sprzeciwia. Kobieta powiedziała, że porozmawiamy o tym w domu, bo teraz chciała się skupić na drodze.
Kiedy tylko przekroczyłem próg domu, dopadła mnie Julia – córka Lindsay. Chciała zaciągnąć mnie do zabawy, a zakończyło się to marnym skutkiem. Nie miałem ochoty się z nią bawić. Na tę wiadomość rozpłakała się, a mi po raz pierwszy nie zrobiło się jej żal. Nie to, że się wyżywałem, bo Lynn to jej matka. To dziecko nie było niczemu winne. Po prostu chciałem swój beznadziejny humor oddać komuś. Jednak nawet jej płacz nie ukoił mojego serduszka. Dodatkowo ucierpiały bębenki uszne. 
Poszedłem do kuchni, gdzie znalazłem sałatkę, którą ciocia musiała zrobić. Wyciągnąłem z górnej szafki brązowych mebli talerzyk i nałożyłem sobie trochę, kierując się na górę do swojego pokoju. Tak, mojego. Miałem tutaj swój pokój, bo dom należał do mojej cioci i mamy. Jest duży, kiedyś mieszkaliśmy tu wszyscy razem. Razem z tatą i dziadkami. Po ich śmierci mama poznała Petera do którego się przeprowadziliśmy i u którego do dziś mieszkamy. Ale to nie jest teraz najważniejsze. Ważniejszy jest Fields i moja sałatka. Usiadłem na łóżku pod ścianą, patrząc się w jedzenie. Co on mógł o mnie pomyśleć w tamtej chwili? Chyba nic złego, skoro zaczął mnie bronić i próbować uspokoić Lynn, co nie? Może się nie oszukuję i on też coś do mnie czuje? 
Gdy zjadłem, odłożyłem naczynie na szafkę nocną i poszedłem się umyć. Miałem dość tego dnia i za jedyny dzisiejszy cel postawiłem sobie szybkie dotarcie do łóżka. Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Po szybkim prysznicu położyłem się na materacu, przykrywając pościelą.
Kiedy ciocia do mnie przyszła, tak jak obiecywała – poruszyła temat Fieldsa. Również nawiązywała do mojego wieku. Do tego, że się uczę i, że to ryzykowna relacja. Ale zapewniała, że nie ma nic przeciwko. Jeśli między nami do czegoś dojdzie, obiecała, że będzie nas broniła. Powiedziałem jej wtedy, że trzymam ją za słowo. Z minuty na minutę czułem się coraz gorzej. Zaczęła mnie boleć głowa, co też jej powiedziałem. Wolałem się przespać, niż rozmawiać o czymś, o czym doskonale wiem. Pożegnaliśmy się i gdy wyszła, ja w szybkim tempie zasnąłem.
Zbudził mnie krzyk. Nie krzyk przerażenia, czy czegoś w podobie. Wrzask spowodowany podniesionym ciśnieniem; zdenerwowaniem. Krzyczało kilka osób, a w tym rozpoznałem głos Petera i mojej mamy. Przestraszyłem się, przez co pędem wyleciałem z łóżka i znalazłem się przed drzwiami. Lekko je uchyliłem, by słowa, które tam padały stały się wyraźniejsze. W czasie gdy ubierałem ciuchy, dowiedziałem się, że przyjechali tu po mnie. Przede wszystkim chodziło tu o sprawy prawne, dlatego wolałem już zejść i w spokoju pojechać do szkoły. 
Zszedłem na parter domu, bojąc się, że jeśli zejdę chwilę później, będzie za późno. Kłótnia,  kłótnią, ale do rękoczynów lepiej żeby nie doszło. Ja i ciocia doskonale wiedzieliśmy o tym, że Peter jest do tego zdolny. 
– Możemy jechać – powiedziałem, przerywając im tą bezsensowną wymianę zdań.  
– Ty, dzieciaku, nie wiesz, że nie ucieka się z domu? – Krzyknął Peter, łapiąc moje ramię. – Matka się o ciebie martwiła! Po policję dzwonić chcieliśmy! 
– Skarbie, puść go. – Odezwała się matka.
Wstydziła się swojego faceta. Też bym się wstydził. Jej głos żałośnie drżał. Jej ambitny plan pokazania nas jako idealną rodzinę, legł. Nie wiedziałem jak można być z takim facetem? Ani to mądre, ani ładne. Dodatkowo przynosi wstyd przed najbliższą naszą rodziną. Przy swoich rodzicach nawet palcem by nie kiwnął.      
Po raz kolejny w ciągu dwudziestu czterech godzin zostałem pchnięty do wyjścia i wsadzony prawie siłą do samochodu. 
Zawieźli mnie prosto do szkoły. Nie miałem zeszytu, torby, jedzenia. Cały natłok myśli spowodował to, że tylko jedno słowo cisnęło mi się na język. Dość. 
      Dość. 
      Dość. 
      Dość.
      A to tylko początek.

Komentarze